Stopa Carlosa na ziemi japońskiej
Tąpnąłem. 気持ちいい (kimochi ii - wspaniale się czuję) chciałoby się rzec, ale w tamtym momencie nie myślałem jeszcze za bardzo co się dzieje. W samolocie pospałem z 5 godzin, więc byłem w miarę wyspany i gotowy do boju. Na lotnisku musieliśmy jeszcze wypełnić różne papiery, aby dostać 在留カード (zairyū kādo – karta pobytu), czyli obok paszportu najważniejszą rzecz w Japonii. Jak zgubię to zginę.  Odpowiedziałem na kilka, w moim przypadku, łatwych pytań, np. czy byłem skazany, czy mam miecz, czy zmontowałem bombę i jako prezent dla przyjaciela wniosłem ją na pokład samolotu. 
Pytania przy wchodzeniu na ziemię japońską

Oprócz łatwych pytań były też trudniejsze, np. gdzie zamierzam się zatrzymać, przez jaki czas chcę być w Japonii, z jakich powodów przyjechałem ich odwiedzić. Te pytanie są naprawdę istotne. Nie wiem co prawda czy taką kartkę dostaniecie w przypadku przyjazdu turystycznego na okres krótszy niż 3 miesiące, bo wtedy nie trzeba wizy, ale na dłuższy z pewnością. Imię i nazwisko, na co nas uczulali, mieliśmy podać zgodnie z kolejnością w paszporcie.
Rubryczki m.in. z imieniem i nazwiskiem, celem wizyty i czasem pobytu

Gdy przeszliśmy już wszystkie procedury wyszliśmy z centrum dowodzenia lotniska i zgodnie z umową czekaliśmy na pana Tanakę. Na lotnisku było sporo Chińczyków i Koreańczyków, ale co się dziwić. To trochę tak jakbym nie spodziewał się usłyszeć Niemca w Kołobrzegu.
Pan „kami” Tanaka, lekarze i wiza
Tanaka to osoba, dzięki której w ogóle jestem w Japonii. Przez cały okres przed przylotem wyczekiwałem od niego mejla z nowymi informacjami odnośnie wyjazdu. To nie tak, że po prostu napisał: „Arek san, no to wiesz, za tydzień wylot, spakuj się i dajesz”. W miejscu, w którym odbywam praktyki jednym z ważniejszych punktów, który dyskwalifikował na wstępie było posiadanie tatuażu. Cieszę się, że Dominisia jeszcze sobie nie zrobiła, bo byłby problem. Tanace musiałem przesłać papiery na przykład przedstawiające mój dokładny stan zdrowia. EKG, badanie wzroku, moczu i krwi (wraz z grupą), rentgen klatki piersiowej i inne podstawowe badania wykonywane już przez lekarza rodzinnego. I o ile ja nie miałem przy tym jakichś dziwnych sytuacji, bo mój lekarz był ogarnięty i w angielskim i w Internecie to już na przykład Dominika musiała kilka razy chodzić w tej samej sprawie, bo pani albo zapomniała czegoś wypełnić („a to ta rubryka nie może być pusta?” – „jaaasne, że może, najwyżej nie pojadę do Japonii”) albo nie mogła poradzić sobie z angielskim, co w sumie nie jest jej obowiązkiem, ale mój lekarz m.in. dzięki temu zrobił na mnie dobre wrażenie. Przy wpisywaniu danych odnośnie wzroku przyznał się nawet, że nigdy nie był w tym dobry i sobie poszukał w necie jaką miarę się tam stosuje. Szczery pan. Później dostałem jeszcze papiery z ubezpieczalni w Japonii, które wydrukowałem, wypełniłem i odesłałem do Japonii EMS-em, co kosztowała mnie około 60 zł (x2 bo Maciej zapłacił drugie tyle), ale za to doszło w kilka dni. I wkrótce dostałem bilet, znałem już datę wylotu.
Bilet do Japonii. Przesiadka w Paryżu.

Pozostało już tylko załatwienie wizy. Oprócz standardowych rzeczy, czyli właśnie daty wylotu i powrotu trzeba było wpisać także gdzie zatrzymam się w Japonii oraz kto mnie do niej zaprosił.
Wzór wniosku o wizę. Panie w okienku są bardzo pomocne! (gdybyście też aplikowali ;))

Do tego miałem również certyfikat z biura imigracyjnego w Japonii, więc wszystko poszło gładko. Po tygodniu miałem wizę. Idzie pan Tanaka. Jak sam siebie opisywał był trochę grubszym Georgem Clooneyem. Powiedzmy, że widzę pewne podobieństwa. Zapracowany człowiek, ale znalazł dla nas czas. Pomógł wysłać nam bagaże do hotelu. I tak szczerze to nie myślałem, że będę się musiał z nimi rozstać na aż tyle dni. Na szczęście w podręcznym miałem jakąś bieliznę i koszulę. Napiszę coś oczywistego, no ale trzeba. Tanaka mówił po japońsku. Tak, wszyscy (99%) w Japonii mówią do mnie po japońsku. Odkrycie godne pewnej pisarki, której nazwiska szkoda wspominać. Na początku było trudniej, ale po 2 tygodniach jest o niebo lepiej. Poza tym szczęśliwie się złożyło, że w wakacje aż do października włącznie pracowałem z Japończykami. Co prawda słówka, które wtedy poznałem mają nikłą szansę na pojawienie się w życiu codziennym (termoogniwo...), ale co się nasłuchałem to moje. Za pomoc we wszystkim oferowaliśmy prezent prosto z Polski, jakim był piękny Szopen.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Papu